tu był obecny, powiedziałby wam, kto szwedzkiego kleszcza z warszawskiej skóry najpierwszy wyciągnął.
— Dla Boga! — rzekł Kmicic — uczyńcieże to dla mnie i przyszlijcie mi wiadomość o onej bitwie, na którą się pod Warszawą zbiera. Dnie i noce będę na palcach liczył i spokoju nie zaznam, póki się czego pewnego nie dowiem.
Zagłoba przyłożył palec do czoła.
— Posłuchajcie mojej polityki, — rzekł — bo co powiem, to się tak pewno spełni… jako i to jest pewne, że ta szklanica stoi przede mną… Czy nie stoi? co?
— Stoi, stoi! Mów waść!
— Tę bitwę walną albo przegramy, albo wygramy…
— To każdy wie! — wtrącił Wołodyjowski.
— Milczałbyś, panie Michale i uczył się. Suponując, że tę bitwę przegramy, wiesz, co dalej będzie?… Widzisz! nie wiesz, bo już swemi szydełkami pod nosem, jak zając, ruszasz… Otóż ja mówię wam, że nic nie będzie
Kmicic, który był bardzo żywy, zerwał się, stuknął szklanką o stół i zawołał:
— Marudzisz waść!
— Mówię, że nic nie będzie! — odparł Zagłoba. — Młodziście, to tego nie rozumiecie, że jako teraz rzeczy stoją, nasz król, nasza miła ojczyzna, nasze wojska mogą pięćdziesiąt bitew jedna po drugiej przegrać… i postaremu wojna pójdzie dalej, szlachta będzie się zbierała, z nią i wszystkie podlejsze stany… I nie uda się raz, to uda się drugi, dopóki moc nieprzyjacielska nie stopnieje. Ale jak Szwedzi jednę ba-