Postanowiono zostać w Taurogach i czekać na nowiny zpod Warszawy.
Lecz Braun z tej narady udał się wprost na inną, mianowicie do Anusi Borzobohatej.
Długo, długo naradzali się ze sobą, nakoniec Braun wyszedł z twarzą wielce poruszoną, Anusia zaś wpadła, jak burza, do Oleńki.
— Oleńka! przyszedł czas! — krzyknęła zaraz w progu. — Musimy uciekać!
— Kiedy? — spytała dzielna dziewczyna, blednąc nieco, lecz wstając zaraz, na znak natychmiastowej gotowości.
— Jutro, jutro! Braun ma komendę, a Sakowicz będzie spał w mieście, bo go pan Dzieszuk na ucztę zaprosi. Pan Dzieszuk dawno namówion i do wina czegoś mu namiesza. Braun powiada, że sam pójdzie i pięćdziesiąt koni wyprowadzi. Oj, Oleńka! Oleńka, jaka ja szczęśliwa! jaka ja szczęśliwa!
Tu Anusia rzuciła się na szyję Billewiczówny i poczęła ją ściskać z takim wybuchem radości, że aż ta zdziwiona spytała:
— Co ci jest, Anusiu? Wszakże mogłaś dawno Brauna do tego skłonić?
— Mogłam skłonić? Tak, mogłam! To ja ci jeszcze nic nie mówiłam? O Boże! Boże! Nic nie wiesz? Pan Babinicz tu idzie! Sakowicz ze strachu mrze i wszyscy oni!… Pan Babinicz idzie! pali! ścina! Podjazd jeden zniósł ze szczętem, samego Steinboka poraził i idzie wielkiemi pochodami, jakby się śpieszył! A do kogoż on się tu może śpieszyć? Powiedz, czy ja nie głupia?