Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.6.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję waszej ks. mości — odrzekł zdziwiony miecznik.

— Jednę tylko stawię kondycyą, której, daj Bóg, żebyś nie odrzucił.

— Jakążto! — spytał z obawą miecznik.

— Ażebyś chciał wysłuchać cierpliwie tego, coć powiem.

— Jeżeli tak, tedy będę słuchał, chociażby do wieczora.

— Nie dawaj mi zaraz responsu, jeno się namyśl godzinę, albo i dwie.

— Bóg widzi, że bylem wolność odzyskał, pragnę zgody.

— Wolność waćpan dobrodziej odzyszczesz, nie wiem tylko, czy korzystać z niej zechcesz i czy ci pilno będzie opuścić moje progi. Radbym, żebyś mój dom i całe Taurogi za swoje uważał, ale teraz słuchaj. Czy wiesz waszmość, mój dobrodzieju, dlaczegom się sprzeciwiał wyjazdowi panny Billewiczówny? Oto dlatego, żem odgadł, iż uciec poprostu chcecie, a ja takem się w synowicy waszmościnej rozkochał, iż byle ją widzieć, Hellespontbym codzień przepływać gotów, jako ów Leander dla Hery…

Miecznik poczerwieniał nanowo w jednej chwili.

— Mnie to wasza ks. mość śmiesz mówić?.…

— Właśnie, waszmości, mój szczególniejszy dobrodzieju.

— Mości książe! Szukaj fortuny u dworek, a szlacheckiej dziewki nie tykaj, boć zasię! Możesz ją więzić, możesz do sklepu zamknąć, ale ci jej pohańbić nie wolno!

— Pohańbić niewolno, — odrzekł książe — ale