nie na rękę, bo nie mógłby gnębić Radziwiłłów. Wszyscy się już na owe traktaty zgodzili, on jeden się zbrojną ręką przeciwi; za nic mu ojczyzna, byle prywaty mógł dochodzić. Aż przyszło do tego, ze trzeba oręża przeciw niemu użyć, którą funkcyą właśnie mnie, za tajemną zgodą Jana Kazimierza i Carolusa, powierzono. Ot, co jest! Nie wybiegałem się nigdy od żadnej służby, więc i tej podjąć się muszę, choć niejeden będzie mnie krzywo sądził i pomyśli, że bratobójczą wojnę z samej tylko zemsty wszczynam.
Na to miecznik:
— Kto waszę książęcą mość poznał tak dobrze, jako my, tego pozory nie uwiodą i zawsze prawdziwe intencye w. ks. mości zrozumieć potrafi.
Tu pan miecznik, zachwycony własną chytrością i polityką, mrógnął tak wyraźnie na Oleńkę, że ta aż przelękła się, by tych znaków nie ujrzał książe.
Ten jednak spostrzegł.
— Nie wierzą mi — pomyślał.
I chociaż gniewu na twarzy nie okazał, przecież ubodło go to w duszy. Był on zupełnie szczerze przekonany, że obrazą jest nie wierzyć Radziwiłłowi, nawet wówczas, gdy mu się spodoba zmyślać.
— Paterson mówił mi, — rzekł po chwili — że wasza mość chcesz gotowiznę swą na skrypt mi oddać. Chętnie w tem waści dogodzę, gdyż przyznaję, że gotowy grosz i mnie teraz na rękę. Gdy spokój nastanie, uczynisz, co zechcesz, albo kwotę odbierzesz, alboli też dam waszmości parę wsi w zastaw, tak, aby to z korzyścią dla cię było.
Tu zwrócił się książe do Oleńki:
— Przebacz waćpanna, że przy tak doskonałej