Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.4.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więcej nie wysiedzę, bo czegom chciał, to już mam: to jest łaskę twoję i grzechów dawniejszych odpuszczenie… Pójdę do pana Czarnieckiego razem z Wołodyjowskim, albo i zosobna będę nieprzyjaciela podchodził, jako dawniej Chowańskiego, a w Bogu ufam, że mi się poszczęści.

— Nie może inaczej być, tylko jeszcze cię coś innego ciągnie w pole!

— Jako ojcu wyznam i całą duszę wyjawię.… Książe Bogusław, nie kontentując się potwarzą, jaką na mnie rzucił, jeszcze i dziewkę tę z Kiejdan wywiózł i w Taurogach ją więzi, albo gorzej: bo na jej uczciwość, na jej cnotę, na jej panieńską cześć nastaje… Panie miłościwy!… Rozum mi się w głowie miesza, gdy pomyślę, w jakichto rękach ona nieboga.… Na Mękę Pańską! mniej te rany bolą… Toż ta dziewka dotąd myśli, żem ja się temu potępieńcowi, temu arcypsu ofiarował na majestat twój, panie, rękę podnieść… i za ostatniego wyrodka mnie ma! Nie wytrzymam, miłościwy królu, nie mogę, póki jego nie dostanę, póki jej nie wydrę… Daj mi, panie, tych Tatarów, a jać przysięgam, że nie swojej jeno prywaty będę dochodził, ale tyle Szwedów natłókę, że ten dziedziniec łbami można będzie wymościć…

— Uspokój się! — rzekł król.

— Gdybym, panie, miał służbę dla prywaty porzucić i obrony majestatu i Rzeczypospolitej zaniechać, wstydby mi było prosić, ale tu się jedno z drugiem schodzi. Przyszła pora Szwedów bić? jaż nic innego nie będę czynił… Przyszła pora zdrajcę ścigać, jaż go będę ścigał do Inflant, do Kurlandyi, choćby się