Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkać na krótko i pociemku, wieczorem, ale mi po głowie chodzi… chodzi…

Tu począł trzeć ręką czoło.

— Co nam z tego? — rzekł Müller — nie skleisz, panie hrabio, armaty, choćbyś sobie przypomniał; nie wskrzesisz Kuklinowskiego!

Tu zwrócił się do oficerów:

— Komu wola, panowie, za mną na miejsce wypadku!

Wszyscy chcieli jechać, bo wszystkich podniecała ciekawość.

Podano więc konie i ruszyli rysią, a jenerał na czele. Zbliżywszy się do stodółki, ujrzeli kilkudziesięciu jezdców polskich, rozrzuconych naokoło owego zabudowania na drodze i po polu.

— Coto za ludzie? — spytał Zbrożka Müller.

— To muszą być Kuklinowskiego. Mówię waszej dostojności, że ta hołota poprostu poszalała…

To rzekłszy, Zbrożek począł kiwać na jednego z jezdców.

— Bywaj, bywaj! Żywo!

Żołnierz podjechał.

— Wy zpod Kuklinowskiego?

— Tak jest!

— A gdzie reszta pułku?

— Rozbieżeli się. Mówią, że nie chcą dłużej służyć przeciw Jasnej Górze.

— Co on mówił? — spytał Müller.

Zbrożek wytłómaczył.

— Spytaj go waść, dokąd poszli? — rzekł jenerał.

Zbrożek powtórzył pytanie.