Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapierała oddech w piersi. Darł włosy w czuprynie, szaty na sobie i łamiąc ręce, powtarzał do pana Piotra Czarnieckiego:

— Ot, mówiłem, mówiłem, naco układy ze złodziejami! Teraz stój, cierp! a oni lazą w oczy, a bluźnią!.… Matko Boża! zmiłuj się nade mną, daj mi wytrwanie!… Na Boga żywego! niezadługo na mury zaczną leść!… Trzymajcieże mnie, okujcie mnie, jak zbója, bo nie wytrzymam!

Tamci zaś zbliżali się coraz bardziej i bluźnili coraz śmielej.

Tymczasem zaszedł nowy wypadek, który do rozpaczy przywiódł oblężonych. Pan kasztelan kijowski, poddając Kraków, wymówił sobie, że wyjdzie z całem wojskiem i pozostanie wraz z niem na Szlązku aż do końca wojny. Siedemset piechoty z tych wojsk, gwardyi królewskiej pod wodzą pułkownika Wolffa, stało tuż wpobliżu nad granicą i ufając traktatom, nie miało się na baczności.

Owóż Wrzeszczowicz namówił Müllera, ażeby tych ludzi zagarnął. Ten wysłał samego Wrzeszczowicza z dwoma tysiącami rajtaryi, którzy nocą przeszedłszy granicę, napadli na uśpionych i zabrali ich co do jednego. Sprowadzonych do obozu szwedzkiego kazał Müller umyślnie obwodzić naokoło muru, aby okazać księżom, że to wojsko, od którego spodziewali się odsieczy, posłuży właśnie do zdobywania Częstochowy.

Widok też to był przerażający dla oblężonych tej świetnej gwardyi królewskiej, wleczonej wedle murów; nikt bowiem nie wątpił, że ich pierwszych zmusi Müller do szturmu.

Popłoch ukazał się znów w wojsku; niektórzy żoł-