światła, jako ta noc, która się dziś zbliża, bożemu słońcu jutro wstać nie przeszkodzi!
A właśnie zachód był. Ciemność powlokła już okolicę, jeno kościoł gorzał czerwono w ostatnich promieniach słońca. Widząc to ludzie, poklękali wkoło murów i otucha zaraz spłynęła w ich serca. Tymczasem na wieżach poczęto sygnować na Angelus. Ksiądz Kordecki rozpoczął śpiewać: „Anioł Pański“, a za nim tłumy całe. Stojąca na murach szlachta i żołnierze, połączyli z nimi swe głosy, dzwony większe i mniejsze dzwoniły do wtóru i zdało się, że cała góra śpiewa i brzmi, jak olbrzymie organy, na cztery strony świata głośne.
Śpiewano do późna; odchodzących błogosławił na drogę ksiądz Kordecki, wreszcie rzekł:
— Który z mężów w wojnie sługiwał, z bronią umie się obchodzić i serce czuje mężne, niech jutrzejszego rana przyjdzie do klasztoru.
— Jam służył, ja w piechocie byłem, ja przyjdę! — wołały liczne głosy.
I tłumy rozpłynęły się zwolna. Noc zaszła spokojnie. Wszyscy zbudzili się z radosnym okrzykiem: „Niema Szweda!“ Jednakże rzemieślnicy zwozili cały dzień zamówione roboty.
Wyszedł też rozkaz do kramników, którzy zwłaszcza przy wschodnim murze mają swe kramy, aby towar do klasztoru znieśli, a w samym klasztorze nie zaprzestano pracy przy murach. Ubezpieczano zwłaszcza tak zwane „przeszkody“, to jest szczupłe otwory w murach, które nie były bramami, a które mogły służyć do czynienia wycieczek. Pan Różyc-Zamoyski kazał je zakładać belkami, cegłami, nawozem, tak,