— I pułkowników samych ratował!
— I Szwedów pod Klawanami poraził!
— Vivat! vivat! Zagłoba dux! Vivat! vivat!
I tłumy poczęły podrzucać czapki, biegać po obozie i szukać pana Zagłoby.
On zaś zdumiał się i zmieszał w pierwszej chwili, bo o godność nie zabiegał, chciał jej dla Skrzetuskiego, i takiego obrotu rzeczy się nie spodziewał.
To też, gdy kilkutysięczny tłum począł wykrzykiwać jego nazwisko, tchu mu zabrakło i zaczerwienił się, jak burak.
Wtem opadli go towarzysze; ale w uniesieniu wszystko tłómaczyli sobie na dobre, bo widząc jego zmieszanie, poczęli wołać:
— Patrzcie! jako panna się zapłonił! Modestya męstwu w nim równa! Niech żyje i niech nas do wiktoryi prowadzi!
Tymczasem nadeszli i pułkownicy, radzi nieradzi, winszując godności, a niektórzy może i radzi byli, że współzawodników minęła. Pan Wołodyjowski tylko wąsikami coś ruszał, nie mniej od pana Zagłoby zdumiony, a Rzędzian otworzywszy oczy i usta, patrzył z niedowierzaniem, ale już i z szacunkiem na pana Zagłobę, który zwolna do siebie przychodził, a po chwili wziął się w boki i głowę do góry zadarł, przyjmując z odpowiedną godności powagą życzenia.
Winszował pierwszy Żyromski od pułkowników, a potem od wojska przemówił bardzo wymownie towarzysz z chorągwi Kotowskiego, pan Żymirski, cytując maksymy różnych mędrców.
Zagłoba słuchał, głową kiwał; wreszcie, gdy