szy. — Ci ludzie na Szwedów wymyślają, a jakoś im pilno ku nim się przebrać?
Tu zwrócił się ku Kmicicowi:
— A waćpan też mi nie bardzo do koniuchy podobny, bo i pierścień zacny na ręku widziałem, któregoby się niejeden pan nie powstydził…
— Jeśli się waszmości tak udał, to go ode mnie kup, bo ja dwie orty za niego w Łęgu zapłacił — odpowiedział Kmicic.
— Dwie orty?… To chyba nie szczery, ale przednio udany… Pokaż waść!
— Weź, wasza mość.
— A sam to się nie możesz ruszyć?… Ja mam chodzić?
— Bom się okrutnie strudził.
— Ej, bratku! rzekłby kto, że oblicze chcesz ukryć!
Słysząc to Józwa, nie rzekł ani słowa, jeno zbliżył się do komina, wyciągnął palącą się głownię i trzymając ją wysoko nad głową, poszedł wprost do Kmicica i zaświecił mu w oczy.
Kmicic podniósł się w jednej chwili na całą wysokość i przez jedno mgnienie powieki patrzyli sobie oko w oko — nagle głownia wypadła z rąk Józwy, rozsypując tysiące skier po drodze.
— Jezus Marya! — zakrzyknął Butrym — to Kmicic!…
— Jam jest! — odrzekł pan Andrzej, widząc, że nie ma dłużej sposobu ukryć się.
Lecz Józwa zaczął krzyczeć na żołnierzy, którzy zostali przed sienią:
— Bywaj! bywaj! trzymaj!