— Ocierając się między ludźmi, słyszało się to i owo, alem nie sługiwał.
— Zkądżeto rodem, proszę?
— Z zaścianka, z województwa trockiego.
— Nic to, że z zaścianka, byle szlachcic, bo to grunt. A co tam słychać na Litwie?
— Postaremu, zdrajców nie brak.
— Zdrajców? mówisz waćpan. A cóżto, proszę, za zdrajcy?
— Ci, którzy króla i Rzeczypospolitej odstąpili.
— A jak się ma książe wojewoda wileński?
— Chory, mówią: dech mu zatyka.
— Daj mu Boże zdrowie, zacnyto pan!
— Dla Szwedów zacny, bo im wrota naroścież otworzył.
— To waćpan, widzę, nie jego partyzant?
Kmicic spostrzegł, że nieznajomy, wciąż niby dobrodusznie wypytując, bada go.
— Co mnie tam! — odrzekł — niech o tem inni myślą… Mnie strach, by mi Szwedzi koni w rekwizycyą nie zabrali.
— To trzeba je było na miejscu zbyć. Ot i na Podlasiu stoją podobno te chorągwie, które się przeciw hetmanowi zbuntowały, a które pewnie nie mają koni do zbytku?
— Tego ja nie wiem, bom między niemi nie bywał, chociaż jakiś przejezdny pan dał mi list do jednego z ich pułkowników, abym go przy okazyi oddał.
— Jakżeto ów przejezdny pan mógł dać waćpanu list, skoro na Podlasie nie jedziesz?
— Bo w Szczuczynie stoi jedna konfederacka chorągiew, więc ów jegomość rzekł mi tak: albo sam