Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz jeśli nie przyjmą, jeśli zdrajcą ogłoszą i usieką, albo co gorzej sromotnie wypędzą?

— Wolejby usiekli, — zakrzyknął pan Andrzej i spłonął ze wstydu i poczucia własnej sromoty. — Podobnożto łatwiej ratować Oleńkę, łatwiej konfederatów, niż sławę własną.

Tu dopiero rozpoczynały się prawdziwie desperackie terminy.

I znów junacka dusza poczęła kipieć.

— Alboto nie mogę czynić, jakom przeciw Chowańskiemu czynił? — rzekł do siebie. — Kupę zbiorę, będę Szwedów najeżdżał, palił, ścinał. Nie nowina mi to! Nikt im się nie oparł, ja się oprę, aż przyjdzie chwila, że jako Litwa pytała, tak cała Rzeczpospolita spyta, kto ów junak, który sam jeden śmie lwu w paszczę włazić? Wtedy czapkę zdejmę i powiem: „Patrzcie, to ja, Kmicic!“

I taka porwała go chęć paląca do tej krwawej roboty, że już chciał wypaść z izby, kazać na koń siadać Kiemliczom, ich czeladzi, swoim i ruszać.

Lecz nim doszedł do drzwi, uczuł nagle jakoby go coś pchnęło w piersi i odtrąciło od proga. Stanął na środku izby i patrzył przed siebie zdumiony.

— Jakżeto? Zali tem win nie zmażę?

I wnet począł rozprawę z własnem sumieniem.

— A gdzie pokuta za winy? — pytało sumienie. — Tu trzeba czego innego!

— Czego? — pytał Kmicic.

— Czemże możesz zgładzić winy, jeśli nie służbą jakowąś ciężką i niezmierną, a uczciwą i czystą jako łza… Zalito służba zebrać kupę hultajów i buszować z nimi jako wicher po polu i puszczy? Zali nie dlatego