— Jego była wioska?
— W kollokacyi[1] z Kopystyńskim.
— A co się z nim stało?
— Usieklim.
— I musieliście uchodzić przed prawem. Kuso z wami, Kiemlicze, i na gałęziach pokończycie! Kat wam poświeci, nie może inaczej być!
Wtem drzwi do izby skrzypnęły i wszedł stary, niosąc gąsior miodu i dwie szklanki. Wszedłszy, spojrzał niespokojnie na synów i na pana Kmicica, a potem rzekł:
— Idźcie loch zawalić.
Bliźniacy wyszli natychmiast, ojciec zaś nalał miód w jednę szklankę, drugą zaś zostawił próżną, czekając, czy mu Kmicic pić ze sobą pozwoli.
Lecz Kmicic sam pić nie mógł, bo i mówił nawet z trudnością — tak mu rana dolegała. Widząc to stary, rzekł:
— Nie idzie miód na ranę, chybaby samę zalać, żeby się prędzej wypaliła. Wasza miłość pozwoli obejrzeć i opatrzeć, bo to ja się nie gorzej cyrulika znam na tem?
Kmicic zgodził się, więc Kiemlicz zdjął obwiązki i począł patrzeć pilnie.
— Skóra starta, nic to! Kula po wierzchu przeszła, ale przecie napuchło.
— To też jeno dlatego dolega.
— Ale to i dwóch dni niema. Matko Najświętsza! Musiał ktoś okrutnie blisko do waszej miłości strzelić.
— A po czem miarkujesz?
— Bo się i wszystek proch nie zdążył spalić i ziarnka, jako czarnuszka, pod skórą siedzą. To waszej
- ↑ Kolokacja to współwłasność wsi szlacheckiej podzielonej pomiędzy wierzycieli