— Każ mnie puścić tym chamom, kawalerze, bo mi ramiona wykręcą. Jeśli to im każesz uczynić, będą poprostu wisieć, inaczej na pal pójdą.
— To szlachta, nie chamy! — odrzekł Kmicic — a co do kary, jaką im w. ks. mość grozisz, to niewiadomo, kogo pierwiej śmierć dosięgnie.
— Wiecie wy na kogoście ręce podnieśli? — spytał książe, zwracając się do żołnierzy.
— Wiemy — odpowiedzieli.
— Do miliona dyabłów rogatych! — zawołał z wybuchem Bogusław — każesz tym ludziom pofolgować mi, czy nie?
— Każę w. ks. mości związać w tył ręce, tak będzie wygodniej.
— Nie może być!… Do reszty mi ręce wykręcicie!
— Innego kazałbym uwolnić na parol, że nie ucieknie, ale wy umiecie słowo łamać! — odrzekł Kmicic.
— Jać inny parol daję, — odrzekł książe — że nietylko przy pierwszej sposobności umknę z twoich rąk, ale że cię każę końmi rozerwać, gdy w moje wpadniesz!
— Co ma Bóg dać, to da! — odrzekł Kmicic — ale wolę szczerą groźbę, niż fałszywe obietnice. Puścić mu ręce, konia jeno za cugle powodować, a wasza ks. mość patrz tu! Oto mi jeno za cyngiel ruszyć, by ci kulę w krzyże wpędzić, a dalibóg nie chybię, bo nigdy nie chybiam. Siedźże spokojnie na koniu, umykać nie próbuj!
— Nie dbam, panie kawalerze, o ciebie i twoję krócicę.
To rzekłszy, książe wyciągnął zbolałe ręce, ażeby