Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.2.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w gwiazdy popatrzeć… Zaraz erygował figurę i mówi, że złe są konjunktury, ale że to przejdzie. Tymczasem męki cierpię… W nocy coś mi spać nie daje, coś chodzi po komnacie… Jakoweś twarze zaglądają mi do łoża, a czasem chłód się nagły czyni… To znaczy, że śmierć koło mnie przechodzi… Męki cierpię… Muszę być jeszcze na zdrady i odstępstwa gotowy, bo wiem, że są tacy, którzy się chwieją…

— Niema już takich! — odpowiedział Kmicic. — Kto miał odstąpić, to już sobie precz poszedł.

— Nie zwódź, sam to widzisz, że reszta polskich ludzi poczyna się oglądać za siebie.

Kmicic wspomniał na to, co od Charłampa słyszał i umilkł.

— Nic to! — rzekł Radziwiłł — ciężko, straszno, ale trzeba przetrwać… Nie mów nikomu o tem, coś tu ode mnie słyszał… Dobrze, że ten atak choroby dziś na mnie przyszedł, bo już się nie powtórzy, a na dziś właśnie sił mi potrzeba, bo chcę ucztę wyprawić i wesołą twarz pokazywać, by ducha w ludziach pokrzepić. I ty się rozpogódź, a nie mów nic nikomu, bo co ja ci mówię, to jeno dlatego, abyś choć ty mnie nie dręczył… Gniew mnie dziś uniósł… Pilnuj, aby się to nie powtórzyło, bo o głowę twoję chodzi. Alem ci już przebaczył… Tych szańczyków, któremiś Kiejdany obsypał, sam Petersonby się nie powstydził… Idź teraz, a przyszlij mi Mieleszkę. Sprowadzono dziś zbiegów zpod jego chorągwi, samych giemajnów. Każę mu ich powiesić co do jednego… Trzeba przykład dać… Bądź zdrów… Ma dziś być wesoło w Kiejdanach!…