Skrzetuscy milczeli, Zagłoba kręcił się jak w gorączce.
— Bijże zdrajców! Bij psubratów! Ej, Kmicic! Kmicic! Wszystko od niego zależy. Śmiałyżto żołnierz?
— Jak dyabeł… Gotów na wszystko.
— Nie może być inaczej, tylko on po naszej stronie stanie.
— Bunt w wojsku! Ot, do czego hetman doprowadził! — zakrzyknął Wołodyjowski.
— Kto tu buntownik? Wojsko, czy hetman, który się przeciwko własnemu panu zbuntował? — pytał Zagłoba.
— Bóg to osądzi. Czekajcie. Znowu tam jakiś ruch. Część dragonii Charłampowej staje przy Węgrach. Sama dobra szlachta w tym regimencie służy. Słyszycie jak krzyczą?
— Pułkowników! Pułkowników — wołały groźne głosy z podwórca.
— Panie Michale! na rany boskie, krzyknij im, żeby posłali po twoje chorągiew i po towarzystwo pancerne i husarskie.
— Cicho waść!
Zagłoba sam począł krzyczeć:
— A poszlijcie po resztę polskich chorągwi i w pień zdrajców!
— Cicho waść!
Nagle, nie na podwórzu, ale na tyłach zamku, zabrzmiała krótka, urwana salwa muszkietów…
— Jezus Marya! — krzyknął Wołodyjowski.
— Panie Michale, coto jest?
— Rozstrzelali niezawodnie Stachowicza i dwóch