— Wszystko mi jedno!
— Jakżeto? Żaden z was nie pomyśli, czy niema jakowego środka ratunku? A przecie warto nad tem dowcip wysilić! Zali mamy gnić w tej piwnicy, gdy każda ręka ojczyźnie potrzebna? Gdy jeden cnotliwy musi za dziesięciu zdrajców wystarczyć!?
— Ojciec ma słuszność! — rzekł Jan Skrzetuski.
— Ty jeden nie ogłupiałeś od boleści. Jak suponujesz? Co ten zdrajca myśli z nami uczynić? Na gardle nas przecie nie ukarze?
Pan Wołodyjowski wybuchnął nagle desperackim śmiechem.
— A to dlaczego? ciekawym!... Zali nie przy nim inkwizycya? Zali nie przy nim miecz? Chyba nie znacie Radziwiłła?
— Co tam prawisz! Jakieżto mu prawo przysługuje?...
— Nade mną — hetmańskie, a nad wami — gwałt!
— Za który musiałby odpowiadać...
— Przed kim? Przed królem szwedzkim?
— A to pięknie mnie pocieszasz! Niema co mówić?
— Ja też nie myślę waści pocieszać.
Umilkli i przez jakiś czas słychać było tylko miarowe kroki piechurów szkockich za drzwiami piwnicy.
— Niema co! — rzekł Zagłoba — tu trzeba fortelu zażyć.
Nikt mu nie odpowiedział, więc po niejakim czasie znów mówić zaczął:
— Nie chce się to wierzyć, abyśmy mieli być na gardle skazani. Żeby za każde słowo w prędkości i po-