rze ognia szalało nad olbrzymim zaściankiem Butrymów, a dziki żołnierz Kmicicowy, wśród dymu, pożogi i iskier buchających słupami do góry, mordował w pień przerażoną i zślepłą z trwogi ludność...
Zerwali się ze snu mieszkańcy pobliskich zaścianków. Większe i mniejsze gromady Gościewiczów i Dymnych, Stakjanów, Gasztowtów i Domaszewiczów, zbierały się po drogach, przed domami i poglądając w stronę pożaru, podawały sobie z ust do ust trwożliwe wieści: „Chyba nieprzyjaciel wtargnął i pali Butrymów... To niezwyczajny pożar!“
Huk rusznic, dochodzący od czasu do czasu z oddali, potwierdzał te przypuszczenia.
— Pójdźmy na pomoc! — wołali śmielsi — nie dajmy braciom ginąć...
A gdy tak mówili starsi, już młodsi, którzy dla omłotów zimowych nie poszli do Rosień, siadali na koń. W Krakinowie i w Upicie poczęto bić w dzwony po kościołach.
W Wodoktach ciche pukanie do drzwi zbudziło pannę Aleksandrę.
— Oleńko! wstawaj! — wołała panna Franciszka Kulwiecówna.
— Niech ciotunia wejdzie! Co tam się dzieje?
— Wołmontowicze się palą!
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!
— Strzały aż tu słychać, tam bitwa! Boże zmiłuj się nad nami!
Oleńka krzyknęła strasznie, poczem wyskoczyła z łóżka i poczęła śpiesznie szaty narzucać. Ciało jej dygotało, jak we febrze. Ona jedna domyśliła się odrazu, coto za nieprzyjaciel napadł nieszczęsnych Butrymów.