Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.1.djvu/024

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Po sercu, to jeszcze nie wiem.

    — Niechbyś nie była, tobym się nożem pchnął!

    — Śmiejący się to waćpan mówisz, ale i my to jeszcze w czeladnej! Proszę do komnat. Po długiej drodze pewnie się i wieczerza przygodzi, proszę!

    Tu Oleńka zwróciła się do panny Kulwiecówny:

    — Ciotuchna pójdzie z nami?

    Młody chorąży spojrzał bystro:

    — Ciotuchna? — spytał — jaka ciotuchna?

    — Moja, panna Kulwiecówna,

    — A to i moja! — odparł, zabierając się do rąk całowania. — Dla Boga! toż ja mam w chorągwi towarzysza, który się zwie Kulwiec-Hippocentaurus. Czy nie krewniak, proszę?

    — To z tych samych! — odrzekła dygając stara panna.

    — Dobry chłop, ale wicher, jak i ja! — dodał Kmicic.

    Tymczasem wyrostek ukazał się ze światłem, więc przeszli do sieni, gdzie pan Andrzej szubę z siebie zrzucił, a potem na drugą stronę, do komnat gościnnych.

    Zaraz po ich odejściu, prządki zbiły się w ciasną gromadkę i nuż jedna przez drugą gadać a uwagi czynić. Strojny młodzian podobał się im bardzo, więc i nie szczędziły mu słów, wzajemnie się w pochwałach przesadzając.

    — Łuna od niego bije; — mówiła jedna — kiedy wszedł, myślałam, że królewicz.

    — A oczy ma jak ryś, aż niemi kłóje: — odrzekła druga — takiemu się nie przeciw!