Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.1.djvu/021

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    nocą przykrytym: „Bywaj junaku! bo niemasz nic gorszego w świecie nad oczekiwanie!“

    Wtem, jakby w odpowiedzi na wołanie, z zewnątrz, właśnie z owych śnieżnych dalekości nocą pokrytych, doszedł głos dzwonka.

    Panna drgnęła, lecz oprzytomniawszy, wnet przypomniała sobie, że to z Pacunelów przysyłano każdego prawie wieczora do apteczki po leki dla młodego pułkownika, myśl tę potwierdziła panna Kulwiecówna, mówiąc:

    — To od Gasztowtów po dryjakiew.

    Nieregularny głos dzwonka, targanego przy dyszlu, brzmiał coraz wyraźniej; nakoniec ucichł nagle, widocznie sanki zatrzymały się przed domem.

    — Obacz, kto przyjechał — rzekła panna Kulwiecówna do obracającego żarna Żmudzina.

    Żmudzin wyszedł z czeladnej, lecz po małej chwili pojawił się z powrotem i biorąc znów za drąg od żaren, rzekł z flegmą:

    — Panas Kmitas.

    — A słowo stało się ciałem! — wykrzyknęła panna Kulwiecówna.

    Prządki zerwały się na równe nogi; kądziele i wrzeciona pospadały na ziemię.

    Panna Aleksandra wstała także; serce jej biło jak młotem, na twarz występowały rumieńce, a po nich bladość; ale odwróciła się umyślnie od komina, żeby wzruszenia nie okazać.

    Wtem, we drzwiach, pojawiła się wyniosła jakaś postać, w szubie i czapce futrzanej na głowie. Młody mężczyzna postąpił na środek izby i poznawszy, że się znajduje w czeladnej, spytał dźwięcznym głosem, nie zdejmując czapki: