Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzej rycerze poczęli go brać w ramiona, ale on naprawdę się gniewał, i sapał i odpychał ich łokciami, mówiąc:
— Idźcie do kaduka! nie potrzeba mi waszych judaszowskich pocałunków!
Wtem na wałach ozwały się strzały armatnie i muszkietowe. Zagłoba zatrzymał się i rzekł:
— Macie! macie! idźcie!
— To zwykła strzelanina — zauważył Skrzetuski.
— Zwykła strzelanina! — rzekł przedrzeźniając szlachcic. — A no, to proszę! Mało im tego. Połowa wojska od tej zwykłej strzelaniny stopniała, a oni już na nią nosem kręcą.
— Bądź waćpan dobrej myśli — rzekł pan Podbipięta.
— Milczałbyś, boćwino! huknął Zagłoba — boś najwinniejszy. Waćpan to wymyślił tę imprezę, która, jeśli nie jest głupia, to ja głupi!
— A tak i pójdę, brateńku! — odrzekł pan Longinus.
— Pójdziesz! pójdziesz! i wiem dlaczego! Waćpan się za bohatera nie podawaj, bo cię znają. Czystość masz na zbyciu i pilno ci ją z okopu wynieść. Najgorszyś między rycerstwem, nie najlepszy; po prostu gamratka z waszmości, która cnotą handluje! Tfu! obraza boska! Otóż to! Nie do króla ci pilno, ale radbyś rżał po wsiach, jak koń na błoni. Oto rycerz — patrzcie się, co niewinność ma na przedaż. Zgorszenie, czyste zgorszenie, jak mnie Bóg miły!
— Słuchać hadko! — wołał, zatykając uszy pan Longinus.