Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wołodyjowski z Kuszlem szerzyli wiarę ludzką przechodzące klęski. Krew pokryła jedną kałużą straszliwe pobojowisko i chlubotała, jak woda, pod gwałtownemi uderzeniami kopyt końskich, pryskając na zbroje i twarze rycerzy.
Uciekające tłumy odetchnęły dopiero wśród wozów swego taboru, gdy trąby odwołały jazdę książęcą.
Rycerstwo wracało ze śpiewem i okrzykami radości, licząc po drodze dymiącemi szablami trupy nieprzyjaciół. Ale któż mógł jednym rzutem oka rozmiary klęski ocenić? Kto mógł wszystkich policzyć, gdy przy samym okopie leżały ciała, jedne na drugich „na chłopa wysoko?“ Żołnierze byli jakby zaczadzeni surowemi wyziewami krwi i potu. Szczęściem, od strony stawów, wstał dość silny wiatr i zwiał te zaduchy ku nieprzyjacielskim namiotom.
Tak skończyło się pierwsze spotkanie straszliwego „Jaremy“ z Chmielnickim.
Ale szturm nie był skończony, bo podczas gdy Wiśniowiecki odpierał ataki, wymierzone na prawe skrzydło obozu, Burłaj na lewem omało co nie stał się panem okopów. Obszedłszy cicho miasto i zamek na czele zadnieprzańskich wojowników, dotarł do wschodniego stawu i uderzył potężnie na Firlejowe kwatery. Nie mogła wytrzymać uderzenia węgierska piechota tam stojąca, bo wały przy stawie nie były jeszcze dokończone — i pierwszy chorąży pierzchnął z banderyą, za nim zaś cały pośpieszył regiment. Burłaj wskoczył do środka, a za nim zadnieprzańcy ruszyli, jak niewstrzymany potok. Krzyki zwycięstwa dobiegły aż do przeciwnego końca obozu! Kozacy, pędząc za uciekającymi Węgrami, rozbili mały oddział jazdy, zdobyli kilka dział i już docierali