Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych chorągwiach służyli; szli czerkasowie, karałasze wołoscy, Turcy sylistryjscy, Turcy rumelscy; szły nawet luźne watahy Serbów i Bułgarów. Zdawać się mogło, że to nowa wędrówka narodów, które porzuciły mroczne stepowe siedziby, ciągną na zachód, by nowe ziemie zająć, nowe państwo utworzyć.
Taki to był stosunek sił walczących... garść przeciw krociom, wyspa naprzeciw morzu! Więc nie dziwota że niejedno serce biło trwogą i że nietylko w mieście, nietylko w tym kącie kraju, ale i w całej Rzeczypospolitej patrzono na ten samotny okop, otoczony powodzią dzikich wojowników, jak na grobowiec wielkich rycerzy i wielkiego ich wodza.
Tak samo zapewne patrzył i Chmielnicki, bo ledwie ognie rozpaliły się dobrze w jego obozach, gdy przed okopami kozak wysłaniec jął machać białą chorągwią, trąbić i krzyczeć, by nie strzelano.
Straże wyszły i porwały go natychmiast.
— Od hetmana do księcia Jaremy — rzekł im.
Kniaź jeszcze z konia nie zsiadł i stał na okopie z twarzą pogodną jak niebo. Łuny odbijały mu się na oczach i obłóczyły różowym blaskiem jego delikatną białą twarz. Kozak, stanąwszy przed obliczem pańskiem, stracił mowę i łydy zadrżały pod nim, a mrowie przeszło mu przez ciało, choć to był stary wilk stepowy i jako poseł przybywał.
— Kto ty? — pytał książę-wojewoda, utkwiwszy w niego swe spokojne źrenice.
— Ja setnik, Sokół... od hetmana.
— A z czem przychodzisz?
Setnik począł bić czołem pokłony, aż pod strzemiona księcia.