Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chętniej z zakonnikami obcując, których rozmów o życiu klasztornem i o życiu przyszłem chciwie, bywało, słuchał. Jednakże służbę ściśle pełnił i co się tyczyło wojny, albo spodziewanego oblężenia, tem na równi ze wszystkimi się zajmował.
Wnet też rozmowa zeszła na ten przedmiot, bo nikt o niczem innem nie myślał w całym obozie, w zamku i w mieście. Stary Zaćwilichowski wypytywał się o Tatarów i o Burłaja, z którym z dawna miał znajomość.
— Wielki to jest wojownik — mówił — i aż żal, że przeciw ojczyźnie wraz z innymi powstaje. Razem służyliśmy pod Chocimem — młodzik to był jeszcze, ale już obiecywał, że na niepospolitego męża wyrośnie.
— Przecie on jest z Zadnieprza i zadnieprzańcom przywodzi — rzekł Skrzetuski — jakże się to stało, ojcze, że on teraz z południa od strony Kamieńca ciągnie?
— Widać — rzekł Zaćwilichowski — umyślnie mu tam Chmielnicki zimowisko wyznaczył, gdyż Tuhaj-bej został nad Dnieprem, a ów murza wielki ma do Burłaja rankor jeszcze z dawnych czasów. Nikt też Tatarom tyle sadła za skórę nie zalał, ile Burłaj.
— A teraz będzie ich commilitonem!
— Tak jest! — rzekł Zaćwilichowski — takie czasy! Ale tu będzie nad nimi Chmielnicki czuwał, żeby się nie pożarli.
— A Chmielnickiego kiedy się tu, ojcze, spodziewacie? — pytał Wołodyjowski.
— Lada dzień — a zresztą któż może wiedzieć. Powinni regimentarze podjazd za podjazdem wysyłać, a tego nie czynią. Ledwiem uprosił, że Kuszla wysłali ku południowi, a panów Pigłowskich pod Czołhański kamień. Chciałem i sam iść, ale tu ciągłe rady i rady...