Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu się do głowy: co też ona powie, gdy go ujrzy? Zali się we łzach nie rozpłynie? Bo ten ratunek po tak długiej i ciężkiej niewoli spadnie na nią jak piorun niespodzianie. Bóg ma swoje dziwne drogi — myślał Zagłoba — i tak potrafi wszystko powiązać, że z tego jest tryumf cnocie, a zawstydzenie nieprawościom. Bóg to oddał naprzód Rzędziana w ręce Bohuna, a potem uczynił z nich przyjaciół. Bóg to sprawił, że wojna, sroga matka, odwołała dzikiego atamana z tych pustkowi, do których łup swój jak wilk uniósł. Bóg później wydał go w ręce Wołodyjowskiego i znowu zetknął z Rzędzianem — i tak się wszystko ułożyło, że teraz ot, gdy tam Helena resztę nadziei może traci — i już znikąd nie spodziewa się pomocy — pomoc tuż! „Kończy się twoje płakanie, córuchno moja — myślał dalej Zagłoba — i niezadługo przyjdzie na cię radość niezmierna. Oj! a będzież ona wdzięczna, będzie rączki składała! a dziękowała!“
Tu stanęła dziewczyna panu Zagłobie w oczach jakoby żywa — i rozczulił się szlachcic okrutnie i pogrążył się całkiem w zamyśleniu o tem, co to za chwilę się zdarzy?
Wtem Rzędzian pociągnął go z tyłu za rękaw:
— Jegomość!
— A co? — spytał Zagłoba, niekontent, iż mu przerwano bieg myśli.
— Czy jegomość widział? Wilk pomknął przed nami.
— To i cóż?
— A czy to tylko był wilk?
— Całujże go w nos.
W tej chwili Wołodyjowski zatrzymał konia.
— Czyśmy drogi nie zmylili? — pytał — bo to jużby powinno być.