Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ten sam! — mruknął Litwin. — Pana Łaszcza krewny i pana Skrzetuskiego nieprzyjaciel.
Ale nie słyszano tej uwagi, bo pan Zagłoba głos zabrał:
— Mości panowie! — rzekł. — Tu niema co zwłóczyć! Bóg sprawił przez tego pacholika i tak pokierował, że w lepszych niż dotąd kondycyach będziemy jej szukali — Bogu niech będzie chwała! Jutro musimy ruszyć. Książę wyjechał, ale już i bez jego permisyi puścimy się w drogę, bo czasu niema! Pójdzie pan Wołodyjowski, ja z nim i Rzędzian — a waćpan, panie Podbipięta, lepiej zostaniesz, bo wzrost twój i prostoduszność wydaćby nas mogły.
— Nie, bracie, ja też pojadę! — rzekł Litwin.
— Dla jej bezpieczeństwa musisz to uczynić i zostać. Waćpana kto raz widział, ten nigdy w życiu nie zapomni. Mamy piernacz, to prawda, ale waćpanuby i z piernaczem nie uwierzyli. Dusiłeś Pułjana na oczach wszystkiego Krzywonosowego hultajstwa — a gdyby taka tyczka była między nimi, toćby ją znali. Nie może to być, żebyś waćpan z nami jechał. Tam trzech głów nie znajdziesz, a twoja jedna niewiele pomoże. Masz zgubić imprezę, to lepiej siedź.
— Żal — rzekł Litwin.
— Żal, nie żal, a musisz się zostać. Jak pojedziemy gniazda z drzew wybierać, to i waćpana weźmiemy, ale teraz nie.
— Słuchać hadko!
— Dajże waćpan pyska, bo mi w sercu wesoło, ale zostań. Tylko jeszcze jedno, mości panowie. Rzecz to największej wagi: sekret żeby się między żołnierstwem