Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siągł, to idź, bo inaczej będziesz kiep. Więc ja poszedłem, bom sobie i to jeszcze myślał, że jak Bohuna znajdę, to się o pannie, jeśli żywa, może czegoś dowiem, a potem, jak go ustrzelę i do mego pana z nowiną pojadę, to też nie będzie bez nagrody.
— Pewnie, że nie będzie! i my cię też wynagrodzimy — rzekł Wołodyjowski.
— A u mnie masz już brateńku konika z rzędem — dodał Longinus.
— Dziękuję pokornie waszmościom panom — rzekł uradowany pachołek — bo słuszna to jest rzecz, za dobrą wieść munsztuluk, a ja też nie przepiję, co od kogo dostanę...
— Dyabli mnie biorą! — mruknął Zagłoba.
— Wyjechałeś więc z domu... — poddał Wołodyjowski.
— Wyjechałem więc z domu — mówił dalej Rzędzian — i myślę znowu: gdzie jechać? Chyba do Zbaraża, bo tam i do Bohuna niedaleko i prędzej się o mojego pana dopytam. Jadę tedy, mój jegomość, jadę na Białę i Włodawę i we Włodawie — koniska już miałem srodze zmęczone — zatrzymuję się na popas. A tam był jarmark, we wszystkich zajazdach pełno szlachty; — ja do mieszczan i tam szlachta! Dopieroż jeden żyd mi powiada: miałem izbę, ale ją ranny szlachcic zajął. To mówię, dobrze się zdarzyło, bo ja opatrunek znam, a wasz cyrulik, jako to w czasie jarmarku, pewnie nie może sobie dać rady z robotą. Gadał jeszcze żyd, że ten szlachcic sam się opatruje i nie chce nikogo widzieć, a potem poszedł spytać. Ale widać tamtemu było gorzej, bo kazał puścić. Wchodzę ja — i patrzę: kto leży w betach — Bohun!