Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy Rzędziana wylazły zupełnie na wierzch głowy.
— Gwałtu rety! Co ja słyszę? panna umarła?
— Nie umarła, jeno w Kijowie od zbójów zamordowana.
— W jakim Kijowie, co jegomość prawi?
— W jakimże Kijowie, albo to Kijowa nie znasz?
— Dla Boga, chyba jegomość kpi! Co ona miała do roboty w Kijowie, kiedy ona w jarze nad Waładynką niedaleko Raszkowa ukryta? I czarownica miała rozkaz, żeby się do przyjazdu Bohuna ani krokiem nie ruszała. Jak mnie Bóg miły, zwaryować przyjdzie, czy co?
— Co za czarownica, o czemże ty gadasz?
— A Horpyna, toć tę basetlę znam dobrze.
Pan Zagłoba nagle wstał z ławy i począł rękami trzepać, jak człowiek, który wpadłszy w głębinę, ratuje się od zatonięcia.
— Na Boga żywego! milcz waćpan! — rzekł do Wołodyjowskiego — na rany Boskie niech ja pytam!
Obecni aż zadrżeli, tak blady był Zagłoba i pot wystąpił mu na łysinę, on zaś skoczył równemi nogami przez ławę do Rzędziana i schwyciwszy pachołka za ramiona, pytał chrapliwym głosem:
— Kto tobie to powiadał, że ona... koło Raszkowa ukryta?
— Kto miał powiadać? Bohun!
— Chłopie, czyś zwaryował?! — wrzasnął pan Zagłoba, trzęsąc pachołkiem jak gruszką — Jaki Bohun?
— O dla Boga! — zawołał Rzędzian — czego jegomość tak trzęsie? Dajże jegomość pokój, niech się opamiętam, bom zgłupiał. Jegomość mi do reszty w gło-