Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Umilkli — jeno przez otwarte okno dochodziły coraz mocniej trele słowicze, którymi cała owa jasna noc zdawała się być przepełniona.
— O Boże, Boże! — westchnął Zagłoba — zupełnie tak, jak nad Kahamlikiem!
Pan Longinus strząsnął łzę z płowych wąsów, a mały rycerz rzekł po chwili:
— Ej, wiesz co waćpan? smutek smutkiem, a napij się z nami miodu, bo nie masz nic lepszego na zgryzotę. Będziemy przy szklenicy rozpamiętywali lepsze czasy.
— Napiję się — rzekł z rezygnacyą Zagłoba.
Wołodyjowski kazał czeladnikowi przynieść światło i gąsiorek, a następnie gdy zasiedli, wiedząc, że wspomnienia najlepiej ze wszystkiego ożywiają pana Zagłobę, pytał:
— To to już rok, jakeś waćpan z nieboszczką z Rozłogów przed Bohunem uciekał?
— W maju to było, w maju — odrzekł Zagłoba. — Przeszliśmy przez Kahamlik, żeby ku Zołotonoszy uciekać. Oj, ciężko na świecie!
— I ona była przebrana?
— Za kozaczka. Włosy jej szablą musiałem, niebodze mojej, obcinać, aby jej nie poznano. Wiem miejsce, gdziem je pod drzewem razem z szablą pochował.
— Słodka to była panna! — dorzucił z westchnieniem Longinus.
— To mówię waćpanom, żem ją pierwszego dnia tak pokochał, jakbym ją od małego hodował. A ona tylko rączyny przedemną składała, a dziękowała i dziękowała za ratunek i opiekę. Niechby mnie byli usiekli, nimem się dzisiejszego dnia doczekał. Bodaj mi było nie dożyć!