Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/279

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    trzeć niespokojnie na przybyłych, miarkując z ich twarzy, że nic dobrego nie mają do powiedzenia.
    — To są — rzekł Wołodyjowski, ukazując na młodzieńców — kniazie Bułychowie-Kurcewicze Jur i Andrzej.
    — Stryjeczni Heleny! — wykrzyknął Zagłoba.
    Kniaziowie skłonili się i odrzekli obaj naraz.
    — Stryjeczni nieboszczki Heleny.
    Czerwona twarz Zagłoby stała się w jednej chwili blado-niebieska; rękoma począł bić powietrze, jak gdyby postrzał otrzymał, usta otworzył, nie mogąc tchu złapać, oczy wytrzeszczył i rzekł, a raczej jęknął:
    — Jakto?
    — Są wiadomości — odpowiedział posępnie Wołodyjowski — że kniaziówna w monasterze Dobrego Mikoły została zamordowana.
    — Czerń wydusiła dymem w celi dwanaście panien i kilkanaście czernic, między któremi była siostra nasza — dodał kniaź Jur.
    Zagłoba tym razem nic nie odrzekł, jeno twarz, poprzednio sina, poczerwieniała mu tak, że obecni zlękli się, aby go krew nie zalała; zwolna powieki opadły mu na oczy, poczem zakrył je rękoma, a z ust wyrwał się nowy jęk.
    — Świecie! świecie! świecie!
    Poczem umilkł i trwał w milczeniu.
    A kniaziowie i Wołodyjowski biadać poczęli:
    — Oto zebraliśmy się razem krewni i przyjaciele, którzyśmy ci na ratunek, wdzięczna panno, iść chcieli — mówił, wzdychając raz po raz, młody rycerz — ale znać spóźniliśmy się z pomocą. Za nic nasza ochota, za nic nasze szable i odwaga, bo na innym ty już, lepszym od