Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, ja rad, że ty stary znajomy.
— Jeśliś ty rad, tak ty mnie przysługę oddaj, a ja ci wdzięczen będę.
— Jaką przysługę?
— Powiedz ty mi, gdzie jest Bohun, ten sławny ataman, dawniej z perejasławskiego pułku, któren dziś musi już między wami wyższą pewnie mieć szarżę.
— Milcz! — odpowiedział groźnie Jaszewski. — Szczęście twoje, że my starzy znajomi i że ja pił z tobą, bo inaczej jużby ja ciebie tym oto buzdyganem na śniegu rozciągnął.
Skrzetuski spojrzał na niego zdumiony, ale jako był człowiek prędkiej rezolucyi, więc buławę w ręku ścisnął.
— Czyś oszalał?
— Nie oszalał ja, ani ci nie chcę grozić, jeno taki jest rozkaz Chmiela, iż jeśliby ktokolwiek z was, choćby który z komisarzy, o co spytał — żeby go na miejscu ubić. Nie uczynię ja tego, to inny uczyni, dlatego ostrzegam cię z życzliwości.
— Toż ja w swojej prywatnej sprawie pytam.
— No, wszystko jedno; Chmiel rzekł nam pułkownikom i kazał innym powtórzyć: „choćby który o drwa do pieca, albo o potaż pytał, ubić go.“ Ty to powtórz swoim.
— Dziękuję ci za dobrą radę — rzekł Skrzetuski.
— Ciebie jednego ja przestrzegł, a innego Lacha pierwszyby rozciągnął.
Umilkli. Już też orszak dotarł do bram miasta. Oba boki drogi i ulice roiły się od czerni i zbrojnego kozactwa, które ze względu na obecność Chmielnickiego nie śmiało rzucać przekleństw i brył śniegu do sani, ale które spoglądało ponuro na komisarzów, ściskając pięście lub głownie szabel.