Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem to chwalebniej z jego strony. Rzadki to jest przykład w dzisiejszych zepsutych czasach.
— Jeśli się pokaże, że moje słowo u Chmielnickiego coś znaczy, to wierzaj mi waszmość, że go nie pożałuję w waścinej sprawie — rzekł Kisiel.
Skrzetuski skłonił się znowu.
— Idźże teraz spocznij — mówił łaskawie wojewoda — bo musisz być znużon niemało, jak i my wszyscy, którzy chwili spokoju nie mamy.
— Ja go do swojej stancyi zabiorę, to mój powinowaty — rzekł łowczy Krzetowski.
— Pójdźmy i my wszyscy na spoczynek; kto wie, czy następnej nocy będziemy spali! — rzekł Brzozowski.
— Może snem wiecznym — zakończył wojewoda.
To rzekłszy, udał się do alkierza, przy drzwiach którego czekał już pachołek, a za nim rozeszli się i inni. Łowczy Krzetowski prowadził Skrzetuskiego do swej kwatery, która była o kilka domów dalej. Pachołek z latarką szedł przed nimi.
— Jakaż to noc ciemna i zawieja coraz większa! — mówił łowczy. — Ej, panie Janie, cośmy za chwilę dziś przeżyli, myślałem, że sąd ostateczny blizko. Czerń prawie nam nóż na gardle trzymała. Bryszowskiemu ręce ustawały. Jużeśmy się żegnać zaczynali.
— Byłem między czernią — odrzekł Skrzetuski. — Jutro na wieczór czekają nowej watahy zbójców, której dali znać o was. Jutro trzeba koniecznie stąd wyruszyć. Wszakże do Kijowa jedziecie?
— Zależy to od responsu Chmielnickiego, do którego kniaź Czetwertyński pojechał. Oto moja stancya; wejdź, proszę, panie Janie, kazałem wina zagrzać, to się posilemy przede snem.