Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gło. Słychanaż to rzecz, żeby człek takiej fortuny taki był hebes?
— Zaś on naprawdę ma taką fortunę?
— On? Jakem go poznał, trzos miał taki wypchany, że się opasać nim nie mógł i tak go nosił, jako wędzoną kiełbasę. Można było nim jak kijem machać, ani się zgiął. Sam mnie mówił, ile ma wsiów: Myszykiszki, Psikiszki, Pigwiszki, Syruciany, Giapuciany, Kapuściany (raczej Kapuścianą — ale głowę), Bałtupie — ktoby tam pamiętał te wszystkie pogańskie nazwy! Z pół powiatu do niego należy. Wielki to u boćwinków ród Podbipiętowie.
— A nie koloryzujesz waść trocha o owych majętnościach?
— Ja nie koloryzuję, bo powtarzam to, com od niego słyszał, a on przecie póki życia nie zełgał, bo zresztą i na to za głupi.
— No, to będzie Anusia panią całą gębą. Ale co o nim waćpan mówisz, że głupi, na to się żadną miarą zgodzić nie mogę. Stateczny to mąż i tak roztropny, że w potrzebie nikt lepszej rady nie udzieli, a że nie frant, to trudno. Nie każdemu dał Pan Bóg tak obrotny język, jak waści. Co to gadać! wielki to rycerz i najzacniejszy człowiek, a dowód: że waćpan sam go miłujesz i rad go ujrzysz.
— Skaranie z nim Boże — mruknął Zagłoba. — Dlategom tylko rad, że mu będę panną Anną przypiekał.
— Tego ja waćpanu czynić nie radzę, bo to jest rzecz niebezpieczna. Jego choćby do rany przyłożyć, ale w takowym terminie pewnieby stracił cierpliwość.
— Niechby stracił. Uszybym mu obciął, jak panu Duńczewskiemu.