Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Charłamp z dwoma przyjedzie — będzie nas sześciu! dość! — cyt!
W tej chwili otworzyły się drzwi i Bohun wszedł do izby.
Nie musiał on poprzednio dostrzedz zaglądającego do alkierza Zagłoby, gdyż teraz na jego widok drgnął nagle i jakoby płomień przeleciał mu przez oblicze, a ręka z szybkością błyskawicy spoczęła na głowni szabli — ale wszystko to trwało jedno mgnienie oka. Wnet ów płomień zgasł w jego twarzy, która jednak przybladła nieco.
Zagłoba patrzył nań i nie mówił nic — ataman również stał milczący; w izbie słyszałbyś przelatującą muchę — i ci dwaj ludzie, których losy plątały się w tak dziwny sposób, udawali w tej chwili, że się nie znają.
Trwało to dość długo. Panu Michałowi wydawało się, że upływają wieki całe.
— Żydzie — rzekł nagle Bohun — daleko stąd do Zaborowa?
— Niedaleko — odparł żyd. — Wasza mość zaraz jedzie?
— Tak jest — rzekł Bohun i skierował się ku drzwiom izby, wiodącym do sieni.
— Za pozwoleniem — zabrzmiał głos Zagłoby.
Watażka zatrzymał się od razu, jakby w ziemię wrósł, i zwróciwszy się ku Zagłobie, wpił w niego swe czarne, straszne źrenice.
— Czego waść życzysz? — spytał krótko.
— Ej, bo mnie się zdaje, że my się skądciś znamy. A czy my się to nie na weselu w chutorze, na Rusi widzieli?