Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słysząc to, eskortujący dragoni zwrócili natychmiast rury muszkietów ku napastnikom, a ten ruch, również jak i stanowcze słowa pana Michała, widocznie wywarły wrażenie na towarzyszach pana Charłampa. „Już też pofolguj, mówili mu, sameś żołnierz, wiesz co to służba, a to pewna, że satysfakcyą otrzymasz, bo to śmiała jakaś sztuka, jak i wszyscy z pod ruskich chorągwi. Pohamuj się — póki prosim.”
Pan Charłamp rzucał się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zmiarkował, że albo towarzyszów rozgniewa, albo ich na niepewną walkę z dragonami narazi — więc zwrócił się do Wołodyjowskiego i rzekł:
— Dajesz tedy parol, że się stawisz.
— Sam cię poszukam, choćby za to, że o taką rzecz dwa razy pytasz. Stawię się w czterech dniach; dziś mamy środę, niechże będzie w sobotę po południu, we dwie godzin. Obieraj miejsce.
— Tu w Babicach siła gości — rzekł Charłamp — mogłyby jakowe impedimenta się zdarzyć. Niechże będzie tu obok w Lipkowie, tam już spokojniej i mnie niedaleko, bo nasze kwatery w Babicach.
— A waćpanów taka sama będzie liczna kompania jak dziś? — pytał przezorny Zagłoba.
— O, nie trzeba! — rzekł Charłamp — przyjadę tylko ja i panowie Sieliccy, moi krewni. Waszmościowie też, spero, bez dragonów staniecie.
— Może u was w asystencyi wojskowej do pojedynku stają — rzekł pan Michał — u nas niema takiej mody.
— Tedy w czterech dniach, w sobotę, w Lipkowie? — rzekł Charłamp. — Znajdziem się przed karczmą, a teraz z Bogiem!