Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tłumy wstrzymały się, sądząc, że chce mówić; uciszyło się w mgnieniu oka.
Ale książę chciał tylko burzę i tumult zażegnać, rozlewu krwi w kościele nie dopuścić, więc gdy spostrzegł, że najgroźniejsza chwila minęła, usiadł napowrót.
O dwa krzesła dalej, przegrodzony tylko przez wojewodę kijowskiego, siedział nieszczęsny podczaszy: siwą głowę opuścił na piersi, ręce mu zwisły, a z ust wydobywały się słowa przerywane łkaniem:
— Panie! za grzechy moje przyjmuję z pokorą krzyż.
Starzec mógł wzbudzić litość w najtwardszem sercu, ale tłum zwykle bywa bezlitosny, więc na nowo wszczynały się hałasy, gdy nagle wojewoda kijowski powstał, dając znać ręką, że chce przemówić.
Był to towarzysz zwycięstw Jeremiego, dlatego słuchano go chętnie.
On zaś zwrócił się do księcia i w najczulszych słowach zaklinał go, by buławy nie odrzucał i nie wahał się ratować ojczyzny. Gdy Rzeczpospolita ginie, niech śpią prawa, niech ją ratuje nie wódz mianowany, ale ten, któren najwięcej ratować zdolny — „bierzże ty buławę, wodzu niezwyciężony! bierz, ratuj! nie miasto samo, ale całą Rzplitę. Oto ustami jej, ja, starzec, błagam ciebie, a ze mną wszystkie stany, wszyscy mężowie, niewiasty i dzieci — ratuj! ratuj!“
Tu zdarzył się wypadek, który poruszył wszystkie serca: niewiasta w żałobie zbliżyła się do ołtarza, rzucając pod nogi księcia złote ozdoby i klejnoty, klęknęła przed nim i szlochając głośno, wołała:
— Mienie ci nasze przynosim! życie oddajem w twe ręce, ratuj! ratuj! — bo giniemy!