Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nocach trzaskała batogami: „Ot (mówili) czem chamów uspokoimy, szabli nie dobywając“. A my, starzy żołnierze, przywykli bić się, nie rozprawiać, jużeśmy na widok onej pychy niesłychanej przeczuwali coś złego. Dopieroż zaczęły się tumulty przeciw panu Kisielowi, że zdrajca, i za nim, że zacny senator. Siekano się szablami po pijanemu. Strażników obozowych nie było. Nikt ładu nie przestrzegał, nikt dowództwa nie sprawował, każden robił co chciał, szedł gdzie mu było lepiej, stawał gdzie mu się zdawało, czeladź wzniecała hałasy — o Boże miłosierny! toż to był kulig, nie wyprawa wojenna, kulig, na którym salutem Reipublicae przetańcowano, przepito, przejeżdżono i przefrymarczono w ostatku.
— Jeszcze my żyjemy! — rzekł Wołodyjowski.
— I Bóg jest w niebie — dodał Skrzetuski.
Nastała znów chwila milczenia, poczem Wierszułł mówił dalej:
— Zginiemy totaliter, chyba że Bóg cud uczyni, za grzechy nas chłostać przestanie i niezasłużone miłosierdzie okaże. Chwilami ja sam nie wierzę temu, com na własne oczy oglądał i zdaje mi się, że mnie zmora we śnie dusiła...
— Powiadaj waćpan dalej — rzekł Zagłoba; — przyszliście tedy pod Piławce i co?
— I staliśmy. O czem tam regimentarze radzili, nie wiem; — na sądzie ostatecznym za to odpowiedzą, bo gdyby od razu na Chmielnickiego uderzyli, byłby zniesiony i rozbity jak Bóg w niebie, mimo nieładu, niesforności i tumultów i braku wodza. Już tam popłoch był między czernią, już radzono, jakby Chmielnickiego i starszyznę wydać, a on sam ucieczkę zamierzał. Książę nasz od namiotu do namiotu jeździł, prosił, błagał, gro-