Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/005

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ I.

Pewnej pogodnej nocy, na prawym brzegu Waładynki, posuwał się w kierunku Dniestru orszak jeźdźców, złożony z kilkunastu ludzi.
Szli bardzo wolno, prawie noga za nogą. Na samym przedzie, o kilkadziesiąt kroków przed innymi, jechało dwóch jakoby w przedniej straży, ale widocznie nie mieli żadnego do strażowania i czujności powodu, bo przez cały czas rozmawiali ze sobą, zamiast dawać baczenie na okolicę — i zatrzymując co chwila konie, oglądali się na resztę orszaku, a wówczas jeden z nich wołał:
— Pomału tam! pomału!
I orszak zwalniał jeszcze kroku, zaledwie posuwając się naprzód.
Nakoniec, wysunąwszy się z za wzgórza, które osłaniało go swym cieniem, orszak ów wszedł na przestwór oblany światłem księżyca i wtedy to można było zrozumieć ostrożność pochodu: oto w środku karawany, idące obok siebie dwa konie, dźwigały przywiązaną do siodełek kołyskę, w kołysce zaś leżała jakaś postać.
Srebrne promienie oświecały bladą jej twarz i zamknięte oczy.