Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili otworzył je. Rzędzian siedział ciągle pod oknem.
— Rzędzian! — krzyknął pan Jan — tyżeś to, czyli twój duch?
A chłopak przestraszył się nagłego wołania, więc pancerz upuścił z brzękiem na podłogę, ręce rozstawił i rzekł:
— O dla Boga! czego to jegomość tak krzyczy? Zaś tam jaki duch! Żyw jestem i zdrowy!
— I wróciłeś?
— Albo to mnie jegomość wypędzał?
— Pójdź tu do mnie, niech cię uścisnę!
Wierny pacholik przypadł do pana i za kolana objął, a zaś pan Skrzetuski całował go w głowę z radością wielką i powtarzał:
— Żyw jesteś! żyw jesteś!
— O mój jegomość! od radości mówić nie mogę, że też jegomościne ciało jeszcze w zdrowiu oglądam... O dla Boga!... jeno jegomość tak wrzasnął, że ażem pancerz upuścił... Rzemieniska się pokurczyły... widać nijakiej posługi jegomość nie miał. Chwałaż ci, Boże, chwała... o moje panisko kochane!
— Kiedyżeś przyjechał?
— A dziś w nocy.
— I czemużeś mnie nie obudził?
— O! miałbym budzić!? Rano przyszedłem szatki wziąć...
— Skądeś przyjechał?
— A z Huszczy.
— Cóżeś tam robił? co się z tobą działo? mów, opowiadaj!
— To, widzi jegomość, przyjechali kozacy do Hu-