Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obu stronach — i tonęli. Z jednego końca czerniały masy uciekających, z drugiego masy idących naprzód, w środku: góry i wały trupów, jęki, krzyk, pozbawiony dźwięków ludzkich, szał strachu, zamieszanie, chaos. Cały staw zapełnił się trupami ludzi i koni. Wody wystąpiły z brzegów.
Chwilami działa milkły. Wówczas grobla, nakształt paszczy armatniej, wyrzucała tłumy zaporożców i czerni, które rozbiegały się po półkolu i szły pod miecz czekającej na nie jazdy, a Wurcel poczynał grać na nowo; deszczem żelaza i ołowiu zamykał groblę, wstrzymując przypływ posiłków.
W tych krwawych zapasach upływały całe godziny.
Krzywonos, wściekły, spieniony, jeszcze nie dawał za wygraną i rzucał tysiące mołojców w paszczę śmierci.
Po drugiej zaś stronie Jeremi, ubrany w srebrne blachy, stał konno na wysokiej mogile, zwanej za owych czasów Krużą mogiłą — i patrzył.
Twarz miał spokojną, wzrok jego ogarniał całą groblę, staw, brzegi Słuczy i biegł aż do miejsca, w którem, owity w błękitnawą mgłę oddalenia, stał olbrzymi tabór Krzywonosowy. Oczy księcia nie schodziły z tego zbiorowiska wozów, nakoniec zwrócił się do grubego wojewody kijowskiego i rzekł:
— Dziś już nie zdobędziemy taboru.
— Jakto W. K. Mość chciałbyś...?
— Czas prędko leci. Zapóźno! Patrz wasza mość, oto i wieczór.
Istotnie od chwili wyjazdu harcowników, bitwa, podsycana uporem Krzywonosa, trwała już tak długo,