Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Napad tak był niespodziany, przerażenie tak straszne iż chłopstwo, choć zbrojne, prawie żadnego nie dawało oporu. Już i tak opowiadano w obozach zbuntowanej czerni, że Jeremi przy pomocy złego ducha może być i bić jednocześnie w kilku miejscach, a teraz to imię, spadłszy na nieoczekujących niczego i bezpiecznych — istotnie jak imię złego ducha — wytrąciło im broń z ręki. Zresztą spisy i kosy nie dały się użyć w ciasnem miejscu, więc też przyparci, jak stado owiec, do przeciwległej ściany jaru, rąbami szablami przez łby i twarze, bici, przebijani, deptani nogami, wyciągali z szaleństwem strachu ręce i chwytając nieubłagane żelazo, ginęli. Cichy bór napełnił się złowrogim wrzaskiem bitwy. Niektórzy starali się ujść przez prostopadłą ścianę jaru i drapiąc się, kalecząc sobie ręce, spadali na sztychy szabel. Niektórzy ginęli spokojnie, inni ryczeli litości, inni zasłaniali twarze rękoma, nie chcąc widzieć chwili śmierci, inni znów rzucali się na ziemię, twarzą na dół, a nad świstem szabel, nad wyciem konających górował krzyk napastników: „Jeremi, Jeremi“ — krzyk, od którego włosy powstawały na chłopskich głowach i śmierć tem straszniejszą się wydawała.
A dziad gruchnął w łeb lirą jednego z semenów, aż się przewrócił, drugiego złapał za rękę, by cięciu szablą przeszkodzić, i ryczał ze strachu jak bawół.
Inni, spostrzegłszy go, biegli rozsiekać, aż przypadł i pan Skrzetuski:
— Żywcem brać! żywcem brać! — krzyknął.
— Stój! — ryczał dziad — jam szlachcic. Loquor latine! Jam nie dziad! Stójcie, mówię wam, zbóje, skurczybyki, kobyle dzieci.
Ale dziad nie skończył jeszcze litanii, gdy pan