Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

męka jego wszystkim łzy wycisnęła, a czulsi, jako pan Wołodyjowski i pan Podbipięta, strumienie prawdziwe wylewali Ten ostatni ręce składał i powtarzał żałośnie:
— Braciaszku, braciaszku, pohamuj się!
— Słuchaj — rzekł nagle książę — mam wieść, że Bohun stąd ku Łubniom gonił, bo mi w Wasiłówce ludzi wysiekł. Nie desperujże naprzód, bo może on jej nie dostał, gdyż pocóżby się ku Łubniom puszczał?
— Jako żywo, może to być! — zakrzyknęli oficerowie. — Bóg cię pocieszy.
Pan Skrzetuski oczy otworzył, jakby nie rozumiał co mówią, nagle nadzieja zaświtała i w jego umyśle, więc rzucił się jak długi do nóg książęcych.
— O mości książę! życie, krew! — wołał.
I nie mógł więcej mówić. Zesłabł tak, iż pan Longinus musiał go podnieść i posadzić na ławce, ale już znać mu było z twarzy, że się owej nadziei uchwycił, jak tonący deski, i że go boleść opuściła. Zaś inni rozdmuchiwali ową iskrę, mówiąc, że może swoją kniaziównę w Łubniach znajdzie. Poczem przeprowadzono go do innej chaty, a następnie przyniesiono miodu i wina. Namiestnik chciał pić, ale dla ściśniętego gardła nie mógł — natomiast towarzysze wierni pili, a podpiwszy, poczęli go ściskać, całować i dziwić się nad jego chudością i oznakami choroby, które na twarzy nosił.
— Jako Piotrowin wyglądasz! — mówił gruby pan Dzik.
— Musieli cię tam w Siczy insultować, jeść i pić nie dawać?
— Powiedz, coć cię spotykało?