Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

semenów grało w kości na rozścielonym na ziemi kilimku. Ujrzawszy go, powitali, on zaś rzekł:
— Chłopcy, a wziąćno mi tego pachołka i położyć na sianie. Niech też który skoczy po cyrulika.
Rozkaz spełniono natychmiast, bo pan Zagłoba, jako przyjaciel Bohuna, wielkie miał zachowanie u kozaków.
— A gdzie to pułkownik? — spytał.
— Kazał sobie dać konia i pojechał do kwatery pułkowej, a nam też kazał być w gotowości i konie mieć posiodłane.
— To i mój gotowy?
— Gotowy.
— To dawaj. Znajdę tedy pułkownika przy pułku?
— A oto i on nadjeżdża.
Rzeczywiście przez sklepioną ciemną bramę domostwa widać było Bohuna nadjeżdżającego z rynku, za nim zaś ukazały się zdala spisy stu kilkudziesięciu mołojców, widocznie gotowych do pochodu.
— Na koń! — wołał przez sień Bohun na pozostałych na podwórcu semenów. Wszyscy ruszyli się co żywo, Zagłoba wyszedł przed bramę i spojrzał uważnie na młodego watażkę.
— W pochód ruszasz? — spytał go.
— Tak jest.
— A dokąd czort prowadzi?
— Na wesele.
Zagłoba przysunął się bliżej.
— Bój się Boga, synku! Hetman kazał ci miasta strzedz, a ty i sam jedziesz i semenów wyprowadzasz. Rozkaz złamiesz. Tu tłumy czerni czekają tylko chwili sposobnej, by się na szlachtę rzucić — miasto zgubisz, na gniew hetmański się narazisz.