Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem jeszcze z większem uniesieniem, otworzywszy ręce:
— Usarya! usarya pana Czarnieckiego!
Istotnie ukazała się i husarya, nad nią chmura skrzydeł i sterczący w górę las włóczni, zdobnych w złotawe kitajki i w długie zielono-czarne proporce. Wyjechali szóstkami z okopu i ustawili się pod wałem, a na widok ich spokoju, powagi i sprawności, aż łzy radośne ukazały się w oczach pana Skrzetuskiego i zaćmiły mu wzrok na chwilę.
Choć siły były tak nierówne, choć naprzeciwko tych kilku chorągwi czerniała cała lawa zaporożców i Tatarów, którzy jak zwykle zajęli skrzydła, choć szyki ich tak rozciągnęły się po stepie, że końca ich trudno było dojrzeć, pan Skrzetuski wierzył już w zwycięstwo. Twarz mu się śmiała, siły wróciły, oczy wytężone na błonie strzelały ogniem, jeno na miejscu ustać nie mógł.
— Hej, detyno! — mruknął stary Zachar — chciałaby dusza do raju!
Tymczasem kilka luźnych oddziałów tatarskich, z krzykiem i hałłakowaniem, rzuciło się naprzód. Z obozu odpowiedziano strzałami. Ale był to tylko postrach. Tatarzy, nie dobiegłszy nawet do polskich chorągwi, pierzchnęli na obie strony ku swoim i znikli w tłumie.
Wtem ozwał się wielki bęben siczowy, a na jego głos wnet olbrzymi półksiężyc kozacko tatarski ruszył z kopyta naprzód. Chmielnicki próbował widocznie, czy jednym zamachem nie zdoła zgnieść owych chorągwi i zająć obozu. W razie popłochu byłoby to możliwem. Wszelako nic podobnego nie okazywało się między polskiemi chorągwiami. Stały one spokojnie, rozwinięte w dość długą linią, której tył zasłaniał okop, boki zaś