Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spać mi się chce — rzekł. — Jutro też przededniem na Bazawłuk muszę ruszyć. Gdzie mam spać?
Koszowy ukazał mu pęk skór owczych pod ścianą.
Tatar rzucił się na posłanie. Po niejakim czasie począł chrapać, jak koń.
Chmielnicki przeszedł się kilkakrotnie po wązkiej izbie i rzekł:
— Sen ucieka mnie od powiek. Nie usnę. Daj się czego napić, moście koszowy.
— Gorzałki, czy wina?
— Gorzałki. Nie usnę.
— Na niebie już kurki — rzekł koszowy.
— Późno! Idź i ty spać, stary druhu. Napij się i idź.
— Na sławę i szczęście!
— Na szczęście!
— Koszowy obtarł gębę rękawem, następnie podał rękę Chmielnickiemu i, odszedłszy w drugi koniec izby, zakopał się niemal w owcze skóry, krew bowiem miał już przez wiek ostudzoną.
Wkrótce chrapanie jego zawtórowało chrapaniu Tuhaj-beja.
Chmielnicki siedział za stołem, pogrążony w milczeniu.
Nagle rozbudził się, spojrzał na Skrzetuskiego i rzekł:
— Mości namiestniku, jesteś wolny.
— Wdzięcznym ci, mości hetmanie zaporoski, luboć, nie ukrywam, że wolałbym komu innemu za wolność dziękować.
— Tedy nie dziękuj. Ocaliłeś mi życie, jam ci też dobrem odpłacił, teraz kwita. A i to ci muszę jeszcze powiedzieć, iż cię zaraz nie puszczę, chyba mi słowo