Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kryte czarniawym tłumem Tatarów, niby dwa trupy końskie, rozdzierane przez stada wilków. Tłum ten parł, kotłował się, wył, wspinał, zdawał się walczyć sam ze sobą i ginął. Kilkunastu semenów dawało jeszcze odpór, a pod masztem stał pan Skrzetuski, z zakrwawioną twarzą, ze strzałą utkwioną aż po brzechwę w lewem ramieniu, i bronił się z wściekłością. Postać jego wydawała się olbrzymią wśród otaczającego go tłumu, szabla migotała jak błyskawica. Uderzeniom odpowiadały jęki i wycie. Wachmistrz z drugim semenem pilnowali mu obu boków i tłum cofał się chwilami z przerażeniem przed tą trójką, ale pchany z tyłu, pchał się sam i marł pod ciosami szabel.
— Żywych brać do atamana — wrzeszczały głosy w tłumie. — Poddaj się!
Ale pan Skrzetuski poddawał się już tylko Bogu, bo oto pobladł nagle, zachwiał się i runął na dno statku.
— Proszczaj bat’ku! — ryknął z rozpaczą wachmistrz.
Ale po chwili padł także. Ruchliwa masa napastników pokryła czajki zupełnie.