Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skrzetuski uchylił mu się do nóg.
— Mości książę, przyszedłem błagać najpokorniej, by mnie ekspedycya na Sicz została powierzoną. Bychowiec możeby ustąpił, bo mi jest przyjacielem, a mnie tak właśnie na niej, jako na samem życiu zależy — boi się tylko Bychowiec, czy Wasza Książęca Mość krzyw za to nie będziesz.
— Na Boga! — rzekł książę — toż jabym nikogo innego jak ciebie nie wysłał, ale rozumiałem, że niechętnie ruszysz, niedawno taką długą drogę odbywszy.
— Mości książę, choćbym też i codzień był wysyłany, zawsze libenter w tamtę stronę jeździć będę.
Książę popatrzył na niego przeciągle swemi czarnemi oczyma i po chwili spytał:
— Co ty tam masz?
Namiestnik stał zmieszany jak winowajca, nie mogąc znieść badawczego spojrzenia,
— Już widzę, że muszę prawdę mówić — rzekł — gdyż przed rozumem W. Ks. Mości żadne arcana ostać się nie mogą, jedno nie wiem, znajdęli łaskę w uszach W. Ks. Mości.
I tu zaczął opowiadać, jak poznał córkę kniazia Wasila, jak się w niej rozkochał i pragnąłby teraz ją odwiedzić, a za powrotem z Siczy do Łubniów ją sprowadzić, by przed zawieruchą kozacką i natarczywością Bohuna ją uchronić. Zamilczał tylko o machinacyach starej kniahini, gdyż w tem był słowem związany. Natomiast tak począł błagać księcia, iżby mu funkcyą Bychowca powierzył, iż książę rzekł:
— Jabym ci i tak jechać pozwolił i ludzi dał, ale gdyś tak wszystko mądrze ułożył, by własny afekt z oną funkcyą pogodzić, tedy muszę już to dla ciebie uczynić.