Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest!
— Naści-że jeszcze talera. Niechże ją Bóg błogosławi, boć i ona mi najmilsza. Powiedzże jej... albo czekaj: sam do niej pisać będę; przynieś mi jeno inkaustu, piór i papieru.
— Czego? — spytał Tatar.
— Inkaustu, piór i papieru.
— Tego u nas w domu niema. Za kniazia Wasila było — i potem, jak się młodzi kniaziowie pisać od czerńca uczyli — ale to już dawno.
Pan Skrzetuski klasnął palcami.
— Mości Podbipięto, nie masz wasze inkaustu i piór?
Litwin rozłożył ręce i wzniósł oczy do góry.
— Tfy do licha! — rzecze porucznik — otom jest w kłopocie!
Tymczasem Tatar usiadł w kuczki przed ogniem.
— Po co pisać — rzekł, grzebiąc w węglach. — Panna spać poszła. A co masz wasza miłość jej napisać, to jutro powiedzieć można.
— Kiedy tak, to co innego. Wiernyś, jak widzę, sługa kniaziówny. Naści-że trzeciego talera. — Dawno służysz?
— Ho! ho! czternaście lat temu, jako mnie kniaź Wasil w jassyr wziął — i od tej pory służyłem mu wiernie, a gdy onej nocy odjeżdżał na przepadłe imię, to dziecko Konstantynu zostawił, a do mnie rzekł: Czechły! i ty nie odstąpisz dziewczyny i będziesz jej strzegł, jak oka w głowie. Łacha ił Ałła!
— Tak też i czynisz?
— Tak też i czynię, i patrzę.
— Mów, co widzisz? Jak tu kniaziównie?