Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niebie, a z wilgotnych łąk wstały białe tumany, jako morza bez końca.
Wjechali w las, ale zaledwie ujechali kilka staj, gdy dał się słyszeć tętent koni i pięciu jeźdźców ukazało się przed karawaną. Byli to młodzi kniaziowie, którzy zawiadomieni przez woźnicę o wypadku, jaki spotkał matkę, śpieszyli na jej spotkanie, prowadząc z sobą wóz zaprzężony w cztery konie.
— Czy to wy, synkowie? — wołała stara kniahini.
Jeźdźcy przybliżyli się do wozów.
— My, matko!
— Bywajcie! Dzięki tym oto ichmościom, nie potrzebuję już pomocy. To moi synkowie, których polecam łasce MM. panów: Symeon, Jur, Andrzej i Mikołaj — a to kto piąty? — rzekła, przypatrując się pilniej — hej! jeśli stare oczy widzą po ciemku, to Bohun — co?
Kniaziówna cofnęła się nagle w głąb kolaski.
— Czołem wam, kniahini, i wam, kniaziówno Heleno! — rzekł piąty jeździec.
— Bohun! — mówiła stara. — Od pułku przybyłeś sokole? A z teorbanem? Witajże, witaj! Hej, synkowie! Prosiłam już I. M. panów na nocleg do Rozłogów, a teraz wy im się pokłońcie! Gość w dom, Bóg w dom! Bądźcież ichmościowie na nasz dom łaskawi.
Bułyhowie uchylili czapek.
— Prosimy pokornie waszmościów w nizkie progi.
— Już mi też obiecali i jego wysokość pan poseł i Imć pan namiestnik. Zacnych kawalerów będziemy przyjmować, tylko, że przywykłym do specyałów na dworach, nie wiem czyli będzie smakowała nasza uboga pasza.
— Na żołnierskim my chlebie, nie na dworskim chowani — rzekł pan Skrzetuski.