Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Boga, co waść powiadasz? Nie może to być.
— Może być, kiedy było. Powiadał mi się pułkownikiem u ks. D. Zasławskiego i że do Kudaku, do pana Grodzickiego od Hetmana Wielkiego jest posłany, alem już temu nie wierzył, gdyż nie wodą jechał, jeno się stepem przekradał.
— To człek chytry jak Ulisses! I gdzieżeś go wać spotkał?
— Nad Omelniczkiem, po prawej stronie Dnieprowej. Widno do Siczy jechał.
— Kudak chciał minąć. Teraz intelligo. Ludzi siła było przy nim?
— Było ze czterdziestu. Ale zapóźno przyjechali. Gdyby nie moi, byliby go słudzy starostki zdławili.
— Czekaj-że waszmość. To jest ważna rzecz. Słudzy starostki mówisz?
— Tak sam powiadał.
— Skądże starostka mógł wiedzieć, gdzie jego szukać, kiedy tu w mieście wszyscy głowy tracą, nie wiedząc, gdzie się podział?
— Tego i ja wiedzieć nie mogę. Może też Chmielnicki zełgał i zwykłych łotrzyków na sług starostki kierował, by swoje krzywdy tem mocniej afirmować.
— Nie może to być. Ale to jest dziwna rzecz. Czy waszmość wie, że są listy hetmańskie, przykazujące Chmielnickiego łapać i in fundo zadzierżyć?
Namiestnik nie zdążył odpowiedzieć, bo w tej chwili wszedł do izby jakiś szlachcic z ogromnym hałasem. Drzwiami trzasnął raz i drugi, a spojrzawszy hardo po izbie, zawołał:
— Czołem waszmościom!
Był to człek czterdziestoletni, nizki, z twarzą zapal-